Opowiadanie wyróżnione w 23 Konkursie Literackim im. Marka Hłaski.
Opiekuję się słoikami. Pracę załatwił mi znajomy ksiądz z mojego kościółka, gdzie chodzę na mszę. Tak naprawdę to robię też wiele innych rzeczy, ale szef tylko mnie kazał opiekować się słoikami, bo nikt inny nie chciał. Pracuje nas tutaj kilku. Na zmiany. Praca jest ciężka ale ja przywykłem do ciężkiej pracy.
Pracowałem od zawsze. Na wsi jest co robić. Jak rodzice umarli to okazało się, że są winni dużo pieniędzy i zabrali mi gospodarstwo. I dom. Nie wiem nawet kto. Chyba jakiś bank.
Rodzice umarli razem. Przed telewizorem. Na starość.
Nie miałem gdzie się podziać. Przygarnął mnie sąsiad. Miałem u niego spanie i jedzenie, ale za to musiałem cały dzień robić w jego obejściu. Roboty było więcej niż u rodziców. Czasami szedłem spać dopiero o dziesiątej. Wstawałem codziennie o czwartej. I tak przez siedem dni w tygodniu, bo nawet w niedzielę trzeba było nakarmić zwierzęta. To mało snu jak na czternastolatka, ale nie skarżyłem się.
Wynajmuję pokój u takiej starszej pani. Niedrogo. Pokój jest mały. Korzystam z jej kuchni i łazienki. Pozwala mi.
Jak zaczynałem tutaj pracę, to słoików było niewiele. Może z dziesięć. Teraz słoików jest już dużo więcej. Musiałem powiedzieć szefowi, żeby zamówił nową półkę. Pilnuję, żeby były dokładnie opisane i wycieram codziennie czystą szmatką.
Zacząłem pracę tutaj pięć lat temu. Ksiądz zabrał mnie od tych ludzi, co u nich mieszkałem na wsi i pomógł mi wynająć pokój. Pierwszy raz byłem w mieście. Na początku w pracy czułem się dziwnie. Całe pomieszczenie białe. Na jednej ścianie rzędy malutkich drzwiczek. Dziwny stół. Mocne światło takich świecących się rur. Nie mieliśmy takich w domu. Dziwny zapach.
Chłopaki, z którymi pracowałem, żartowali sobie ze mnie jak z każdego, który po raz pierwszy znalazł się w tym miejscu. Ale polubili mnie, mimo że byłem ze wsi.
Pracuję z Nieżywymi. W kostnicy. Nieżywi są czasami bardziej upierdliwi od żywych, ale tylko czasami. Wolę pracować z nimi, niż z żywymi. Obserwuję ich i nauczyłem się już, że każda śmierć jest inna. Oni nie mogą mi o tym opowiedzieć, ale ja to widzę.
Moi koledzy nie mają z nimi tak dobrego kontaktu jak ja. Oni traktują ich jak przedmioty. Nie to, żeby się wygłupiali czy robili sobie z nich jaja, ale Nieżywi są dla nich tylko kolejną pracą do wykonania. A Nieżywi to widzą i nie pomagają im. Ja staram się, żeby było im u nas jak najlepiej i oni mi się za to odwdzięczają.
Na początku tak nie było. Trochę się ich bałem. Byli tacy zimni. I sztywni. Wcześniej tylko rodziców widziałem nieżywych. Jednak szybko się przyzwyczaiłem.
Chłopaki mają pokończone kursy co to nauczyły ich jak zrobić, żeby Nieżywy wyglądał jak żywy. Ja jestem tylko ich pomocnikiem, ale przez tyle lat nauczyłem się wszystkie rzeczy robić lepiej od nich. Zawsze byłem zręczny w rękach. Chłopaki, jak zobaczyli że jestem w tym dobry, to coraz mniej wtrącają się do tego co robię.
Najczęściej dawali mi trudnych Nieżywych. Takich mocno niepodobnych do siebie żywego. Miałem dużo pracy, ale później Nieżywi wyglądali super.
Chłopaki nie mówią o tym nikomu, a w szczególności doktorowi Mroczkowskiemu, bo ja jestem tylko pomocnikiem i mnie nie wolno takich rzeczy robić. Ale robię i lubię robić tak, żeby Nieżywy wyglądał jak żywy.
Mówią że śmierć podsumowuje całe życie. Nie wiem czy tak jest, bo do nas Nieżywi przychodzą już bez życia, ale jeżeli tak, to czasami zastanawiam się dlaczego niektórzy po tym podsumowaniu wyglądają tak źle.
Dzisiaj nie mam nic do roboty. Siedzę w pokoiku ze słoikami. Dzisiaj przychodzą ludzie żeby zabrać Nieżywego do trumny. Pracowałem nad nim wczoraj. To był łatwy Nieżywy. Umarł w szpitalu. Nie musiałem się dużo natrudzić by wyglądał tak jak na zdjęciu. Pozaklejałem mu wszystkie otwory, żeby nie zmoczył białego prześcieradła w trumnie i nie wydawał z siebie nieprzyjemnych zapachów.
Nieżywi potrafią być złośliwi. Pamiętam takiego jednego, który nie chciał się dać zatkać. Cały czas wyciekał i śmierdział, jakby chciał mnie i swojej rodzinie zrobić na złość. Prawie cały dzień nad nim pracowałem, ale w końcu dałem mu radę. Zawsze daję. Chłopaki powiedzieli, że rodzina powiedziała, że wyglądał w trumnie jak żywy. Nie wiem czy to dobrze. Ja zawsze staram się aby oni wszyscy wyglądali pięknie.
Najgorzej jest z Nieżywymi których przywożą z wypadków. Wtedy pracy jest dużo. Sam nie dałbym rady. Pomaga mi któryś z chłopaków. Zszywamy i sklejamy takiego Nieżywego tak, żeby nadawał się do trumny. Czasami są popaleni więc musimy używać dużo wosku żeby twarz i ręce wyglądały pięknie. Jak na zdjęciu. Reszta chowa się pod ubraniem.
Niektórzy Nieżywi są oporni. Nie chcą dać sobie ułożyć rąk na piersiach. Tak jak do modlitwy. Nie można ich jednak zmuszać na siłę. Delikatnie podgrzewam ich ręce suszarką do włosów, którą przyniosłem z domu. Nie jest mi potrzebna, bo włosy mam krótkie i same schną. Nieżywi lubią ciepło i zawsze potem dają sobie ułożyć ręce tak jak trzeba.
Czasami przychodzi do nas rodzina. Chce zobaczyć Nieżywego przed włożeniem go do trumny. Nie lubię tych momentów. Staram się wychodzić wtedy do moich słoików, ale nie zawsze mogę. Jestem przyzwyczajony do Nieżywych, ale widok żywych płaczących na ich widok zawsze mnie wzrusza. Potrafię sobie wyobrazić dlaczego. Oni znali Nieżywego wtedy, kiedy jeszcze był żywy. Ja znam go tylko jako Nieżywego.
Chłopaki śmieją się, że mówię Nieżywy. Nie wiem dlaczego? Przecież my zajmujemy się nieżywymi ludźmi. Oni mówią inaczej. Trup, zwłoki, ciało. Ale ciało ma się też jak jest się żywym. Nieżywi lubią jak ich tak nazywam.
Raz byłem przy tym jak matka ubierała malutką córeczkę do trumny. Nie chciała tego dać zrobić nikomu innemu. Rozumiem. To był jej matczyny obowiązek. Płakała, ubierając ją w śpioszki i kaftanik. Potem układała ją w malutkiej trumience, pilnując żeby było jej wygodnie. Żeby nic nie uwierało. Na koniec włożyła do trumienki pluszowego zajączka. Żeby dziecko miało trochę radości. Ja też później płakałem otoczony moimi słoikami. Moim zdaniem ludzie powinni zostawać Nieżywymi jak są już dorośli.
Pewnie zaraz będę mógł wyjść. Słyszę szuranie. Wynoszą Nieżywego. Dzisiaj nie było rodziny. Byli chłopacy z pogrzebowego. Nie lubię ich, bo ze mną w ogóle nie rozmawiają. Gadają tylko z moimi chłopakami. I nie są uprzejmi dla Nieżywych. Szanują ich tylko jak rodzina widzi.
W ciągu tych pięciu lat nikt nie przyszedł do mnie po słoiki. Stoją sobie na półce i przybywa ich, a ja się nimi opiekuję. Gdy napis na którymś słoiku nie daje się przeczytać, biorę taką specjalną karteczkę z teczki, którą przyniósł mi szef, starannie przepisuję wszystkie informacje i przyklejam do słoika. Żeby nic się nie pomyliło.
Wczoraj pojawiła się u mnie kobieta. Nawet się zdziwiłem, bo nikt nie miał przyjść. Nie mieliśmy do wydania żadnego Nieżywego. Musiała dwa razy powtórzyć, zanim zrozumiałem o co mnie pyta. Leżała w szpitalu na ciążę. Doktory robiły wszystko, żeby dzidziuś się urodził, ale miał dopiero pięć miesięcy, więc urodził się martwy. To się ponoć czasami zdarza.
Przyszła, żeby upomnieć się o jego ciało. Pierwsza, która chciała pochować je na cmentarzu. W trumience. Jak je przyniosłem, zaniosła się płaczem. Nie wiedziała, że takich Nieżywych przed tym zanim zostaną żywymi pielęgniarki wkładają do słoików. Słoików, którymi opiekuję się ja.
KONIEC