Odcinek VII

W pracy byłem dopiero piętnaście po dziewiątej. Po nocnych szaleństwach przegrałem poranną walkę z budzikiem. Doprowadzenie się do stanu jakiejkolwiek używalności zajęło mi ponad pół godziny. Nie pomagał zimny prysznic ani trzy kubki kawy. Oczywiście, spóźniłem się na autobus, a w kolejnym był taki tłok, że przez cała drogę skupiałem się na tym, żeby nie zwymiotować. Ilość gumy do żucia którą wpakowałem sobie do paszczy powodowała, że miałem wrażenie że mój oddech zmrozi najbliżej stojących, a w zasadzie cisnących się pasażerów. Ciemne okulary powodowały, że nie widziałem na kogo chucham i pewnie uniemożliwiłyby mi wybranie odpowiedniego obiektu do obrzygania. Pocieszałem się, że sam niejednokrotnie jadąc tym autobusem wdychałem wspomnienia wczorajszych libacji niezamaskowane subtelnym zapachem pasty do zębów lub gumy do żucia.

Mieliśmy jako naród staropolską tradycję biesiadowania wtedy kiedy nam się chciało, a nie wtedy kiedy było można. Ukochany przez moich rodaków naród niemiecki pił tylko w piątki, po pracy. W dni powszednie o dziesiątej lulu, bo w pracy trzeba być sprawnym na sto procent. Pamiętałem to z wyjazdów „na roboty”. Imieniny szefa kończyły się jak nożem uciął o dziesiątej wieczorem, pozostawiając w wynajętej na ten cel knajpce tylko grupę rodaków którzy dopiero zaczynali się rozkręcać i zdziwioną obsługę przynosząca coraz to droższe alkohole w ilościach według nich hurtowych. Imprezy kończyły się o piątej rano a o siódmej wszyscy jak jeden mąż meldowaliśmy się na swoich stanowiskach pracy. Ot, taka sarmacka fantazja której germański duch nigdy nie zrozumie.

Mocno się zdziwiłem, jak pierwszy raz byłem w Londynie. Anglicy są największymi opojami świata. Piją codziennie. Puby zamykają o 23, więc miedzy siedemnastą a dwudziestą trzecią wlewają w siebie na wyścigi jak najwięcej Guinnesa lub jakiegoś bardziej kalorycznego alkoholu, by wrócić do domu przed północą, paść na wyrko a rano zmartwychwstać w pracy po to tylko, aby powtórzyć to samo wieczorem. Wyjątkiem są weekendy, gdzie piją już od rana. Ja pierniczę. Po tygodniu to nawet moja zaprawiona w husarskich szarżach na bar wątroba nie dawała rady. A oni tak prawie od urodzenia.

Wytaczam się z trudem łapiąc równowagę z autobusu i gnam w kierunku biura. Gnam to może za dużo powiedziane. Ostrożnie stawiam stopy, żeby ten wyschnięty orzeszek telepiący się w mojej czaszce nie narobił za dużo szkody. Odbijam kartę i powoli halsuje po schodach w kierunku swojego pokoju. Udało się. Nie wpadłem ani na SM ani na SW. Marta i Marta patrzą podejrzliwym wzrokiem na moje ciemne okulary. Nie zwracam na nie uwagi. Dopadam biurka, wyciągam nerwowym ruchem Garfielda z szuflady i bez słowa galopuję w kierunku Wodopoju. Kątem oka widzę, że obie chcą coś powiedzieć, ale znikam z ich pola widzenia. Wodopój również pusty. Tankuję kawę i powoli wracam do pokoju.

– Oj, widzę coś, że wczoraj było na bogato – Druga Marta i Marta mówi to z przekąsem.

– A co? Zazdrościsz?

– Czego? Bólu głowy i sińców pod przekrwionymi oczami?

– Za dobrą zabawę zawsze trzeba zapłacić. Tak jest to już poukładane na tym świecie.

– A była chociaż dobra?

– Świetna. – Dossałem się do kubka i piję gorącą kawę prawie duszkiem.

– Ja ilekroć pomyślę o dniu następnym, to odechciewa mi się jakiegokolwiek alkoholu. – Pierwsza Marta i Marta patrzy na mnie troskliwym wzrokiem łącząc się w bólu z moim cierpieniem.

– Za dużo myślisz. Działaj i zdaj się na los. Tylko tak możesz przeżyć chwile piękna.

– Co to za piękno. Pięć minut euforii, a potem cały wieczór zapomnienia – Druga Marta i Marta nadal jest skrzywiona i ironiczna.

– U mnie proporcje są inne. Cały wieczór euforii. Zapomnienie mi się nie zdarza.

Przebijam się jak co dzień przez komendy tego pieprzonego komputera. Migający ekran telepie orzeszkiem w mojej głowie.

– Ale co w tym jest fajnego? – Marta i Marta jest dociekliwa.

– Rozmowy na tematy, które są nieistotne w naszej szarej teraźniejszości a istotne z punktu widzenia nieprzemijającej wieczności. Uczucie, że wszystko jeszcze jest możliwe i że nie jesteśmy jeszcze odstawieni na boczny tor życia.

– To potrzebny jest do tego jakiś interlokutor.

– No – pokiwałem głową wspominając cudny uśmiech mojego wczorajszego kompana.

– Z kim piłeś? – pierwsza Marta i Marta postanowiła być bardziej dociekliwa.

– Z Zuzką – zobaczyć widok ich twarzy – bezcenne. Obie zatkało. Zadzwonił telefon na moim biurku. Wyświetlił się Darek. Podniosłem słuchawkę.

– Cześć.

– Cześć. Zebranie zespołu o dziesiątej.

– Będę.

To już za kwadrans. Odłożyłem słuchawkę i usiłowałem się skupić przez chwilę na moich przemyśleniach dotyczących Pepe. Marty milczały nadal porażone informacją o moim kompanie od kieliszka.

– Idę do Darka – zakomunikowałem im. Zabrałem Garfielda, aby go dotankować w Wodopoju i zostawiłem tak obie z rozdziawionymi ustami.

W Wodopoju wpadłem na naszego kadrowca, Andrzeja. Pieczołowicie mieszał łyżeczką w kubku z kawą. Wiedziałem, że słodził pięć łyżeczek. Żartowaliśmy nawet, żeby dał sobie spokój z wsypywaniem cukru tylko lał kawę od razu do cukierniczki.

– Cześć. – Nie przerwał mieszania tak na nim skupiony, jakby od tego kawa robiła się słodsza.

– Cześć. – Dalej mieszał. Gdy napełniłem Garfielda usłyszałem – Masz jeszcze dziesięć dni urlopu z zeszłego roku. Powinieneś go wykorzystać.

Nasz kadrowiec był znakomitym fachowcem w dziedzinie organizowania koncertów muzycznych zespołów, których nazwy nic nikomu nie mówiły, a które grały muzykę mogąca być ilustracją filmów o procesie podziału komórek rakowych. Na te koncerty przychodziła niewielka garstka ciągle tych samych ludzi, którzy po tych koncertach prześcigali się w opowiadaniu swoich przeżyć wewnętrznych w trakcie konsumowania muzyki płynącej ze sceny. Wiem, bo raz poszedłem na taki koncert. Moim przeżyciem wewnętrznym było tylko stwierdzenie, że w zimnej i wilgotnej piwnicy pubu piwo kosztowało zdecydowanie za drogo. Kadrowcem został u nas, bo był kolega syna SM. Nie był specjalnie zżyty z tą dziedziną aktywności firmy, co skutkowało kompletnym bałaganem we wszelakiej dokumentacji kadrowej. Wszyscy byliśmy szczęśliwi, że nie zajmował się płacami bo podstawy ekonomiczne naszych bytów byłyby poważnie zagrożone. Poza tym był miłym młodzieńcem z nieukończonymi studiami polonistycznymi i szopą kręconych, rudych włosów na wszystkich możliwych, widocznych częściach ciała.

Nie miałem dziesięciu dni zaległego urlopu tylko trzy, o czym mówiłem mu już trzy razy pokazując moje wnioski podpisane przez niego, których z przezorności miałem kopie.

– Nie dziesięć, tylko trzy. Już dawałem ci kopie moich wniosków, żebyś to wyprostował. Ale jeżeli chcesz, możemy pozostać przy dziesięciu. Nie mam nic przeciwko temu.

Wyciągnął łyżeczkę i gwałtownie nią zamachał.

– Nie, nie. Musiałem coś pomylić. Sprawdzę, ale jakbyś mi mógł jeszcze raz zrobić kopie… – zawiesił prosząco głos.

– Dobra. Podrzucę ci później. Teraz mam spotkanie.

Zostawiłem go kiwającego potakująco głową i ruszyłem na spotkanie. Kserokopiarka była urządzeniem niezbędnym w naszej firmie.

 

W pokoju był już Dżordż, Lolka no i oczywiście Darek. Zuzki nie było. Dlaczego? Siadłem na wolnym krześle popijając wolno kawę. Promienie słoneczne chcące wpaść do pokoju były skutecznie zastopowane zamkniętymi żaluzjami, tak że przez moje ciemne okulary nie widziałem prawie nic. Uznałem jednak, że nie będę wystawiał swoich przekrwionych oczu na kąśliwe uwagi członków zespołu. Darek spojrzał na zegarek.

– Dziesiąta. – powiedział karcącym tonem i w tej samej chwili otworzyły się drzwi i do pokoju weszła Zuzka w ciemnych okularach zakrywających prawie pół jej cudnej twarzy. Lolka popatrzyła na moje okulary, potem wzrok przeniosła na okulary Zuzki i na jej twarzy wykwitł ironiczny uśmieszek. Przynajmniej tak mi się wydawało.

– Cześć. Spóźniłam się? – radośnie zaszczebiotała Zuzka siadając na jedynym wolnym krześle, przez przypadek stojącym tuż obok mojego. I znowu ten zapach. Darek odezwał się służbistym tonem.

– Dziękuje, że wszyscy przyszli w miarę punktualnie. – Przy „w miarę” popatrzył wymownie na Zuzkę. – Rozpoczynam spotkanie robocze zespołu do spraw wyjaśnienia śmierci Pepe. Lolka, mam prośbę abyś robiła notatki i sporządziła potem raport z tego spotkania.

Lolka otworzyła kalendarz i zastygła w oczekiwaniu na pierwsze zdanie które miała uwiecznić w protokole. Zapadła cisza. Ja miałem mnóstwo przemyśleń. Przecież wykonałem juz sporą pracę domową. Nie zamierzałem jednak wykładać wszystkich kart na stół. Inni chyba też, a może nie mieli żadnych przemyśleń. Chyba jednak to drugie.

Cisza ciążyła. Ścieliła się na podłodze i wciskała w szeroko otwarty kalendarz Lolki, nad którym zastygła jej ręka z firmowym długopisem. Dżordż poprawił się na krześle, chrząknął, ale nie odezwał się ani słowem. Darek z nadzieja patrzył po wszystkich twarzach. W końcu z rezygnacją pochylił głowę.

– No więc, od czego waszym zdaniem powinniśmy zacząć?

Lolka pochyliła się nad kalendarzem i zaczęła pilnie notować. My zastygliśmy w pełnym podziwie dla maestrii Darka. Jednym zdaniem zaznaczył swoją aktywność i przerzucił ciężar dalszej dyskusji na nas.

– A co ustaliła policja? – Dżordż był zaprawionym w bojach menedżerem i odbił piłeczkę. Darek jakby posmutniał. Kama notowała. Ja i Zuzka siedzieliśmy cicho jak myszy pod miotłą.

– No, z tego co mi wiadomo na razie nic. Ale co policja ma z tym wspólnego? My sami mamy przeprowadzić śledztwo. – Darek uśmiechnął się triumfująco. Piłka była po stronie Dżordża. Kama notowała.

– A nie uważasz, że informacje od nich by nam pomogły? – znowu piłka po stronie Darka.

– Nie. – Smecz i koniec meczu. Znowu zapadło milczenie.

– Może poszukajmy osób, które miały motywy żeby pozbawić Pepe życia. – Głowa mnie bolała, kawa się kończyła i nie zamierzałem za długo siedzieć w tym ciemnym pokoju. Wszyscy się ożywili, nawet Lolka na chwilę podniosła głowę znad kalendarza zanim rzuciła się notować moje słowa.

– U nas w firmie? – Dżordż był wyraźnie zdziwiony.

– A gdzie? W Galerii Mokotów? – nie wiem skąd przyszła mi do głowy ta galeria.

– Dlaczego w Galerii Mokotów? – Lolka z zainteresowaniem podniosła głowę znad notatek. Rozmowa zaczynała grzęznąć powoli w oparach absurdu. Jak większość rozmów w tej firmie.

– Zgadzam się z Michałem. – To Zuzka spróbowała przyjść mi z odsieczą.

– Że powinniśmy szukać w Galerii Mokotów? – Lolka znowu przerwała notowanie i patrzyła na Zuzkę nic nie rozumiejącym wzrokiem. Galeria zaczynała żyć samoistnym bytem.

– Nie, Lolka. Że powinniśmy sprawdzić, czy ktoś u nas w biurze nie miał powodu, aby wetknąć w Pepe korkociąg.

– Obstawiam Radzia – Dżordż przerwał galeryjne rozważania. Wszyscy popatrzyliśmy na niego zdumieni.

– Dlaczego Radzia? – zapytał Darek.

– Bo Radzio robił z Pepe jakieś interesy. Wiem, bo słyszałem jak Daga mówiła, że jej koleżanka słyszała jak jej przyjaciółka, znajoma Radzia z poprzedniej firmy, słyszała jak Radzio kiedyś po pijaku mówił, że najchętniej to by tego Pepe udusił.

Wszyscy zamilkliśmy przytłoczeni ta ilością słyszeń.

– Ale udusi to nie znaczy – wbije korkociąg. Chyba że ja czegoś nie rozumiem. – Lolka to powiedziała z pewną pretensja w głosie. – To ja go znalazłam i on wyglądał na zabitego korkociągiem a nie uduszonego.

– A jak wygląda uduszony człowiek. Bo jak wygląda zabity korkociągiem to już wiesz. – Nie mogłem powstrzymać sarkazmu.

– Uduszony ma wywalony siny język. Widziałam w telewizji.

Co mnie podkusiło aby dalej drążyć temat uduszenia.

– Dobra. Możemy zapisać Radzia jako pierwszego podejrzanego. – Darek usiłował sprowadzić rozmowę na właściwe tory.

– Nie zgadzam się. Pepe nie był uduszony – głośno zaprotestowała Lolka.

– Nieważne, Lolka. Coś musimy wpisać, żeby twój protokół jakoś wyglądał – Zuzka usiłowała opanować emocje Lolki.

– To ja wpiszę, ale zgłoszę votum separatum – Wszyscy unieśliśmy brwi w zdumieniu – No co się tak gapicie. Jak mówię, że był zabity korkociągiem, to mówię.

Pokiwaliśmy tylko głowami na milczący znak zgody. Pora było zejść z korkociągu na ziemię.

– Ja bym dopisał jeszcze Kamę i Dagę. – Nie musieli pytać. Ich spojrzenia wyrażały wszystko. – Były dziewczynami Pepe i mogły mieć mu za złe, że je porzucił.

– Ja też byłam dziewczyną Pepe – odezwała się Lolka. – A raczej to on był moim chłopakiem.

– Było was więcej – Zuzka trysnęła sarkazmem.

– Tak, ale tylko te dwie moim zdaniem byłyby do tego zdolne. – Usiłowałem kontynuować swój głęboko przemyślany wywód, ale przerwała mi brutalnie Lolka.

– Ja też jestem zdolna. Tylko wy mnie tak traktujecie jak głupią.

– Zdolna byłabyś do wbicia w Pepe ostrego narzędzia? – Darek wycedził jadowicie te słowa.

– No, może nie. Ale protestuję przeciwko takiej dyskryminacji mojej osoby.

Wszystkim nam opadły ręce. Ciekawe jak będzie wyglądać notatka z tego spotkania. Pewnie będzie mogła zająć pierwsze miejsce w konkursie na największy bełkot wszechczasów. Darek aż się złapał za głowę.

– Pisz, Lolka. Daga i Kama. A jak chcesz, to wpisz tam sobie jeszcze ten swój votum separatum.

– To swoje.

– Czyje? – Lolka wyraźnie się pogubiła. Wszyscy ryknęliśmy na nią jednocześnie.

– PISZ!

Popatrzyła na nas jak na idiotów i zaczęła skrobać coś w kalendarzu.

– Ja bym proponowała nie zamykać się tylko w kręgu pracowników. Jak wszyscy wiemy Pepe kochliwy był i może był ktoś z zewnątrz, kto miał powody aby wkręcić w niego korkociąg.

Z niepokojem podniosłem oczy na Lolkę, ale ta zajęta była pisaniem. Całe szczęście.

– Masz Zuzka, kogoś konkretnego na myśli – zainteresował się Dżordż.

– Nie, ale takiej ewentualności wykluczyć nie możemy. Wiem, że przez jego życie przewijała się jakaś osoba płci żeńskiej, której tożsamości nikt nie znał.

– Skąd wiesz? Słyszałaś jak ktoś słyszał jak ktoś słyszał? – Darek zaczynał tracić cierpliwość. Ale po co zaraz te uszczypliwości do Zuzki.

– Ja też słyszałem. – musiałem jej jakoś pomóc. Różne odmiany słowa słuchać krążyły po pokoju niczym amerykańskie drony bezzałogowe.

– Co słyszałeś? – Darek usiłował dobrnąć do jakiegoś finału.

– No, że miał jakąś starszą flamę na boku.

– A ja słyszałam – czasownik słuchać robił nadal zawrotną karierę – że Pepe to nawet SM bzykał.

Po słowach Lolki w pokoju zapadła grobowa cisza.

– Jak to bzykał? – Dżordż ledwo wykrztusił te słowa.

– Normalnie. Nie wiesz jak się bzyka? – Lolka wyglądała tak jakby mu zaraz chciała zademonstrować jak się bzyka. Musiałem przejąć kierownicza rolę w tej rozmowie. Darek już od jakiegoś czasu tępo gapił się w ekran laptopa.

– Lolka. Dżordż wyraził tylko zdziwienie na wieść, że Pepe mógłby obcować płciowo z nasza panią dyrektor. Nie z fizycznego powodu, tylko jakby to ująć, z powodu hierarchii zawodowej i odczuć estetycznych. – starałem się to wyrazić najdelikatniej jak umiałem. – A ty skąd masz takie wieści?

– A co wy wszyscy jesteście tacy pruderyjni? Bzykanie pozostaje bzykaniem bez względu na to jak to będziemy nazywać. Jak jest facet i jest kobieta to się bzykają i już.

– Ogólnie masz rację, ale nam chodzi o ten szczegół. Skąd wiesz, że bzykał SM?

– Bo widziałam.

Zaniemówiliśmy. Ciszę przerwała Zuzka.

– Co widziałaś, Lolka?

– Jak wsiadał do taksówki, jeszcze był wtedy ze mną, to znaczy ja z nim i podawał taksówkarzowi adres. Chmielna 6. Tam mieszka SM.

– To nie widziałaś jak Pepe się bzyka z SM, tylko jak wsiada do taksówki. – trochę żałowałem, że nie widziała nic więcej, bo dodałoby to naszemu spotkaniu pikanterii.

– Jak Pepe wsiada do taksówki to znaczy, że jedzie się bzykać. Znam go bo chodził ze mną, a w zasadzie to ja z nim.

– Często jeździliście taksówkami? – Dżordż usiłował być zgryźliwy.

– Zawsze. Czasami kilka razy dziennie.

Zatkało nas.

– Lolka. Czy ty to wszystko notujesz? – Darek chyba nie miał lepszego pomysłu na wtrącenie się do rozmowy.

– Jasne. Wszystko.

Tylko pokiwaliśmy głowami.

– To proszę przed umieszczeniem na serwerze przesłać notatkę do mnie. – Darek czuwał aby opary absurdu nie zamuliły naszego serwera.

Czułem się w obowiązku zakończyć to spotkanie. Łeb mnie napierdalał, przez okulary mało co widziałem a zapach Zuzki powodował, że najchętniej położyłbym się obok niej w jakimś niekrępującym miejscu.

– Reasumując. Czwórka podejrzanych z naszej firmy. Radzio, Daga, Kama i pani dyrektor. I jakaś tajemnicza osoba z zewnątrz. Masz to zanotowane Lolka – tylko pokiwała głową. – Trzeba się teraz podzielić i każdy sprawdzi to co się da sprawdzić. Gdzie te osoby były w dniu śmierci Pepe i co robiły.

Wszyscy byli pod wrażeniem mojej elokwencji. A ja marzyłem tylko o tym, żeby wyjść wreszcie z tego cholernego pokoju.

– Dżordż. Ty zajmiesz się Radziem. Zuzka – Dagą. Darek, ty weźmiesz na siebie Kamę. Lolka, ty wybadaj SM. Jesteś jej asystentką i wierzę w twoje zdolności dyplomatyczne. Musisz to zrobić tak, żeby się nie zorientowała.

Miałem duże wątpliwości co do jej dyskrecji, ale nie miałem wyjścia. Ja za SM na pewno się nie zabiorę.

– Ja postaram się poszperać wśród znajomych Pepe i ustalić jakie osoby z zewnątrz mogłyby wchodzić w grę. Spotykamy się codziennie o jedenastej, oprócz poniedziałków, bo wtedy jest firmowe zebranie. Komórki mamy, jakby co to dzwońmy do siebie. A teraz już skończmy to pieprzenie i weźmy się do roboty – Rany Boskie. Zachowywałem się jak Tommy Lee Jones w Wydziale Pościgowym.

Wszyscy potulnie pokiwali głowami i zaczęli ociężale wychodzić z pokoju. Wycyrklowałem tak, żeby wyjść za Zuzką.

– Jak zdrówko dzisiaj? – powiedziałem wprost w czarne okulary.

– Powczorajsze, ale nie jest źle. A u ciebie?

– Jestem jak młody bóg. – musiałem szpanować. – Dzięki. Fajny był wieczór.

– Fajny. Dawno już się tak dobrze nie bawiłam.

– Powtórzymy?

– Na pewno. Muszę lecieć, Michale. Mam dzisiaj dużo roboty. Może zadzwonię po południu.

– Zadzwoń.

– Może zadzwonię. – Oddaliła się w kierunku swojego pokoju, a ja aż zdjąłem okulary aby lepiej widzieć jej kocie ruchy. Z oczami miałem nie całkiem w porządku bo co i rusz znikało na niej ubranie i widziałem ją w samej bieliźnie. To skutki uboczne nadużywania trunków dnia poprzedniego i beznadziejnej miłości dnia powszedniego. Zniknęła po drugiej stronie korytarza. Założyłem okulary i poczłapałem do moich Mart.

Kontakt