Obliczając czas potrzebny na dotarcie z punktu A do punktu B przy pomocy urządzenia zwanego nie wiedzieć czemu samochodem, należy skonstruować skomplikowane równanie z wieloma niewiadomymi. Im większe miasto tym równanie bardziej złożone. Niewiadome zaczynają się już na parkingu przed domem. Czy nikt nie zastawił mi samochodu? Czy aby dzisiaj nie jest dzień, w którym dzielni pracownicy służb komunalnych opróżniają kontenery ze śmieciami, przy okazji paraliżując ruch na całym osiedlu? Czy w nocy padał śnieg? Czy Policja nie przyjechała z interwencją i nie postawiła niefrasobliwie radiowozu w poprzek wyjazdu z parkingu? Znalazłoby się jeszcze parę innych niewiadomych.
Gdy już wydostaniemy się na arterię przelotową należy uwzględnić istniejące po drodze światła i ich aktualną sekwencję. Nie wspomnę o czyhających na ulicach patrolach policyjnych zajmujących się zbieraniem wydmuchów obywateli do urządzenia przypominającego klarnet i kłótniach właścicieli pojazdów, którzy zawarli ze sobą przekraczającą blaszane obudowy ich aut znajomość. Poważnym utrudnieniem jest również oszacowanie ilu ludzi będzie próbowało się przemieścić między swoimi punktami, nazwijmy je dla porządku C i D korzystając z części naszej trasy, co znacząco przekłada się na szybkość poruszania się, lub raczej stania, całej masy pojazdów.
Gdy już znajdziemy się nieopodal punktu B musimy uwzględnić jeszcze czas potrzebny na znalezienie choćby kawałka przestrzeni umożliwiającej zaparkowanie swojego pojazdu, zabrać z bagażnika teczkę i już raczej bez przeszkód udać się do punktu B, chociaż miejsce gdzie znaleźliśmy wolny kawałek przestrzeni znacząco wpływa na czas dotarcia teczki do owego punktu.
A jak to wygląda w filmach? Ano tak, że na produkcjach wszelakich bohaterowie nie mają żadnych kłopotów ze znalezieniem wolnego miejsca dla swojego auta. Tak jak korkom i innym utrudnieniom poświęcono całe filmy, tak szukanie miejsc parkingowych pomijane jest przez filmowców wstydliwym milczeniem. Nie przypominam sobie filmu, w którym główny bohater zmierzając do miejsca ostatecznej rozgrywki jeździ w kółko klnąc na czym świat stoi i nerwowo spoglądając na zegarek. Nie. On przyjeżdża i czeka na niego wolny kawałek ulicy akurat naprzeciwko wejścia do budynku, gdzie zmierzy się w ostatecznej walce ze swoim przeciwnikiem. Obojętnie czy jest to Bombaj, Nowy Jork czy Wąchock.
Czemu tak jest? Myślę, że korek, to stłoczenie ludzi w blaszanych maszynach, jest fotogenicznym miejscem do poprowadzenia akcji. Ludzie, nerwy, emocje itd. Cóż można wycisnąć ze spoconego człowieka, który w samochodzie siedzi sam, klnąc pod nosem i jeździ na pierwszy biegu szukając swojego kawałka do zaparkowania. Zero dramaturgii. Brak kulminacji. No i jak by się zakończył film „Szklana Pułapka” gdyby Bruce Willis z powodu braku miejsca nie wysiadł przy wieżowcu Nakatomi Plaza? Nie tylko by się nie zakończył, ale nawet by się nie zaczął.
Objeżdżając po raz dziesiąty kwartał ulic w centrum sporego miasta środkowoeuropejskiego powtarzam sobie, że do rozpoczęcia lub skończenia czegokolwiek potrzebny jest wolny kawałek miejsca. I że czasami jego brak powoduje, że nie znajdziemy się w określonym czasie w określonym miejscu. I nie dane nam będzie pokonanie Hansa Grubera i armii jego zbirów. I o ten wolny kawałek powinniśmy walczyć, a jak już go mamy to o niego dbać. Wtedy pokonanie wszystkich Hansów Gruberów tego świata stanie się proste.